- Abhijut Banerjee i Esther Duflo otrzymali w 2019 r. ekonomicznego Nobla.
- Postanowiłem zatem zrecenzować ich wspólną książką pt. Good Economics. Nowe rozwiązania globalnych problemów.
- Rozdział o imigracji zgrabnie obala główne mity na temat wielkości i negatywnego wpływu imigracji na rynek pracy. W rzeczywistości skala imigracji jest mniejsza niż się to ludziom wydaje, a imigracja nie zabiera miejsc pracy i nie obniża płac.
- Później, Autorzy polemizują z tezą, że wolny handel jest korzystny dla wszystkich. Zwracają uwagę na poszkodowanych i twierdzą, że rządy powinny subsydiować miejsca pracy w branżach zagrożonych upadkiem, aby zapobiegać powstawaniu podupadłych miejscowości.
- Ponieważ, jak twierdzą, gospodarki są lepkie, rząd powinien wspierać jednostki w poszukiwaniu zatrudnienia (czy też w absorbowaniu negatywnych wstrząsów), jeśli straciły pracę.
- Banerjee i Duflo twierdzą, że trudno o uniwersalną receptę na wzrost gospodarczy. Jednocześnie jednak zwracają uwagę na niewłaściwą alokację zasobów w wielu krajach (i wynikający z tego potencjał do wzrostu).
- Opowiadają się również za zwiększeniem podatków dla najbogatszych, bo ma to zredukować pogłębiające się nierówności, a według nich z pewnością nie zahamuje wzrostu gospodarczego.
- Społeczeństwa powinny również postawić godność jednostki ludzkiej na pierwszym miejscu, zamiast skupiać się obsesyjnie na wzroście i pieniądzach.
1. Wprowadzenie
Sezon ogórkowy niestety za nami, ale w trakcie jego trwania przeczytałem pewną książkę. Tym razem była to Good Economics. Nowe rozwiązania globalnych problemów. Napisali ją Abhijut Banerjee i Esther Duflo, czyli laureaci ekonomicznego Nobla z 2019 r. Od razu widać, że — w porównaniu do Ekonomii obwarzanka recenzowanej przeze mnie poprzednio — mamy do czynienia z dużo rzetelniejszą pozycją. Nie znaczy to niestety, że książka wolna jest od istotnych ułomności.
Przede wszystkim, nie do końca wiadomo, o czym ona właściwie jest. Autorzy deklarują, że napisali ją w odpowiedzi na deficyt zaufania do ekonomistów i coraz większe wypaczenie dyskusji publicznej dotyczącej różnych problemów ekonomicznych zachodzących wraz z nasileniem populizmu w różnych krajach (można zaobserwować poważny rozziew między poglądami ekonomistów i opinii publicznej na wiele istotnych kwestii). Chcieli również dać odpór zalewowi nierzetelnej ekonomii. Zamysł zbawienny, tylko w rezultacie książka traktuje o tak różnych zagadnieniach jak imigracja, handel międzynarodowy, wzrost gospodarczy, środowisko czy nierówności. Dlatego przejdę w następnych punktach do omówienia wybranych rozdziałów Good Economics.
Jeśli miałbym zaryzykować wyłuskanie jakiejś myśli przewodniej książki, to byłaby to teza, że gospodarki są lepkie (co oznacza, że zasoby nie są realokowane w płynny sposób), a zatem rząd powinien wspierać jednostki w poszukiwaniu zatrudnienia (czy też w absorbowaniu negatywnych wstrząsów). Powinniśmy również postawić godność jednostki ludzkiej na pierwszym miejscu zamiast skupiać się obsesyjnie na wzroście, dochodach i pieniądzach.
Zapraszam do bardziej szczegółowej recenzji.
2. Imigracja
Rozdział pierwszy stanowi wprowadzenie do książki, w którym to Banerjee i Duflo narzekają, że poglądy zbyt często oparte są wyłącznie na afirmacji konkretnych wartości osobistych (np. „sprzeciwiam się imigracji, ponieważ przybysze zagrażają naszej tożsamości narodowej”) oraz bazują na zmyślonych danych i uproszczonej interpretacji faktów.
Rozdział drugi poświęcony jest imigracji. Obala on dwa główne mity na jej temat. Pierwszy to wyolbrzymianie liczby imigrantów przybywających do kraju. Przykładowo we Włoszech udział imigrantów w populacji wynosi 10%, ale mieszkańcy szacują go przeciętnie na 26%. Autorzy zwracają uwagę, że „odsetek międzynarodowych migrantów w całej populacji świata był w 2017 r. mniej więcej taki sam jak w 1960 i 1990 roku — wynosi około 3%” (s. 25)[1]. Oraz że „Unia Europejska przyjmuje co roku średnio 1,5-2,5 miliona migrantów spoza swojego terytorium, czyli mniej niż 0,5% populacji całej UE” (s. 26-27)[2]. Trudno zatem mówić o zalewie imigrantów. W rzeczywistości, jeśli nie muszą, to ludzie w większości nie chcą opuszczać swoich domów, nawet jeśli mogą gdzie indziej zarobić więcej.
Drugi to fałszywe przekonanie dotyczące tego, że napływ nisko wykwalifikowanych przybyszów przyczynia się do spadku wynagrodzeń[3]. W rzeczywistości jednak, brak jest dowodów na niekorzystny wpływ imigracji na rynek pracy, ponieważ imigracja nie tylko zwiększa podaż pracy, ale również przesuwa krzywą popytu na pracę w prawo (przybysze wydają też wszak pieniądze, co pośrednio przekłada się na popyt na pracowników). Mogą też sami być przedsiębiorcami i tworzyć miejsca pracy. W 2017 r. aż 43% sposród 500 firm o największych przychodach w Stanach Zjednoczonych (z listy Fortune 500) stanowiły podmioty, których założycielami bądź współzałożycielami byli imigranci lub ich dzieci.
Co chyba jednak ważniejsze, imigranci uzupełniają niż konkurują z miejscową siłą roboczą. Wykonują bowiem zadania, które autochtoniczni pracownicy podejmują raczej niechętnie (np. sprzątanie, opieka nad dziećmi). Nie zabierają zatem nikomu zatrudnienia — ich stanowiska pozostałyby nieobsadzone, gdyby nie było migrantów chętnych do ich objęcia. Wzrost imigracji prowadzi zatem do spadku cen tych usług, co ułatwia życie rodzimym pracownikom (zwłaszcza kobietom) i daje im możliwość podejmowania innych prac[4].
Do tego, imigracja pozwala pracodawcom na reorganizację produkcji — w sposób, który otwiera drogę do nowych zawodów przez rodzimych pracowników. Dzięki przybyciu imigrantów pracownicy natywni mogą zmienić zawód i przejść np. z pracy fizycznej do umysłowej. Badanie skutków imigracji w Danii pokazuje, że autochtoni „zwykle wybierali zawody wymagające wykonywania bardziej złożonych zadań, większych zdolności komunikacyjnych i szerszej wiedzy technicznej” (s. 47), co ma sens biorąc pod uwagę bariery językowe wśród imigrantów. Podobny efekt wystąpił w okresie wielkiej emigracji (w latach 1910-1930) do Stanów Zjednoczonych. Wpływ imigracji na lokalną populację był wtedy korzystny, ponieważ „napływ europejskich przybyszów zwiększał ogólne zatrudnienie wśród autochtonów, sprzyjał awansowi miejscowych na brygadzistów i kierowników oraz skutkował wzrostem produkcji przemysłowej” (s. 42). Może jednak gospodarki nie są takie lepkie?
Wreszcie, Autorzy zwracają uwagę, że napływ nisko wykwalifikowanych migrantów może zwiększać popyt na pracę ze względu na spowolnienie procesu mechanizacji. Ciekawy jest tutaj kazus meksykańskich robotników rolnych w Kalifornii. W grudniu 1964 r. zostali oni wyrzuceni z tego stanu ze względu na zarzut zaniżania płac rodowitych Kalifornijczyków. Jednak ich odejście nie zwiększyło płac, ponieważ producenci rolni zmechanizowali produkcję (a z tych upraw, których nie dało się zmechanizować, po prostu wycofali się).
3. Handel międzynarodowy
W trzeciej części poświęconej handlowi międzynarodowemu Banerjee i Duflo polemizują z tezą, że „wolny handel jest dobry dla wszystkich”. Autorzy zwracają uwagę na istnienie ludzi, którzy tracą na liberalizacji handlu. Problemem ma być tutaj lepkość gospodarki, czyli ograniczona mobilność ludzi między różnymi branżami czy regionami. I chociaż korzyści z handlu powinny przeważać nad stratami, to jednak redystrybucja na rzecz przegranych nie zawsze jest łatwa i nie zawsze się odbywa. Jako przykład podają region Appalachów w USA, który miał stracić w wyniku handlu z Chinami[5]. Ludzie pozostawieni sami sobie zaczęli nie tylko głosować na radykałów, ale wręcz umierać z rozpaczy (zgony z nadużywania alkoholu, narkotyków, samobójstwa). Jednocześnie jednak, Autorzy twierdzą, że „korzyści wynikające z wymiany międzynarodowej są dosyć niewielkie w przypadku tak dużej gospodarki jak amerykańska” (s. 149). Mogliby się zatem zdecydować, czy wpływ handlu jest ograniczony czy też może powalić całe regiony na kolana.
Nie da się ukryć, że pewni producenci (oraz ich pracownicy), którzy produkują drożej niż zagraniczni konkurenci, będą tracić na wolnym handlu. Tak samo jak część firm będzie tracić na krajowej konkurencji. Tylko pojawia się pytanie: co z tego? Autorzy są zbyt inteligentni, by opowiadać się za protekcjonizmem, zauważając, że wprowadzenie ceł mogłoby uderzyć w inne grupy społeczne, niekoniecznie pomagając tym pierwszym. Zamiast tego, proponują więc subsydiowanie firm dotkniętych skutkami szoku handlowego po to, aby nie zwalniały pracowników. Ponadto, popierają wspieranie mobilności tych już zwolnionych poprzez przyznawanie zasiłków dla bezrobotnych przyznawane na długi czas, aby zdążyli stanąc na nogi i przekwalifikować się.
Z pewnością wsparcie mobilności jest lepszym pomysłem, aniżeli protekcjonizm i wspieranie nieefektywnych przedsiębiorstw. Nie jest jednak jasne, dlaczego rząd miałby być odpowiedzialny za to, że niektóre osoby mają problem ze zmianą zawodu czy miejsca zamieszkania, co oznacza „wyrwanie pracownika z ustalonego planu rozwoju i określonej wizji dobrego życia” (s. 475). Cóż, adaptowanie się do zmian nie jest łatwe i nie jest moją intencją bagatelizowanie trudności związanych z przeprowadzaniem się np. z Ohio, gdzie ma się rodzinę, do np. Kalifornii, gdzie ceny nieruchomości i stawki najmu (oraz koszt opieki nad dziećmi) są istotnie wyższe. Jednak ludzie nie mają prawa do bycia chronionym przed zmieniającymi się warunkami (czy też prawa do uzyskiwania jakiegoś ustalonego dochodu od określonego punktu w czasie), a to że jedni wolniej się dostosowują do zmian (dobrowolnie wybierając pozostanie w upadającym regionie) trudno uznać za „lepkość gospodarki” stanowiącą przejaw niedoskonałości rynku, jak wydają się sugerować Autorzy.
4. Uprzedzenia
W rozdziale czwartym, Autorzy starają się wyjaśnić, skąd się biorą uprzedzenia ludzi względem odmiennych od siebie grup, co miało z czasem stać się znakiem rozpoznawczym populistycznych przywódców na całym świecie. Czasem służą one celom ekonomicznych, czasem jest to przejaw sygnalizowania lojalności wobec grupy czy też po prostu jest to wyraz frustracji. W grę wchodzi również dyskryminacja statystyczna, wzrost znaczenia konsultantów politycznych działających podczas wyborów oraz rozwój mediów społecznościowych. Te ostatnie stanowią bowiem komory pogłosowe oraz podkopują model ekonomiczny podtrzymujący dziennikarstwo jako ostoję rzetelnej informacji (możliwość swobodnego kopiowania i tworzenia dowolnej treści obniża opłacalność produkcji rzetelnych artykułów — w konsekwencji liczba zawodowych dziennikarzy spada). Internet umożliwia również powtarzanie tych samych haseł w nieskończoność oraz automatyczną indywidualizację otrzymywanych treści (według eksperymentu opisywanego w książce ludzie otrzymujący losowo wybrane treści dostrzegali ich tendencyjność w mniejszym stopniu niż ci, którzy sami wybierali artykuły). Do tego, zwięzłość internetowej komunikacji wymusza stosowanie skrótów myślowych, przyczyniając się do erozji norm dyskursu.
5. Wzrost gospodarczy
Rozdział piąty na temat wzrostu gospodarczego jest dość chaotyczny i dziwny. Banerjee i Duflo analizują różne teorie wzrostu gospodarczego (omawiając dorobek m.in. Solowa, Romera, Lucasa), by ostatecznie stwierdzić, że trudno o uniwersalną receptę na wzrost gospodarczy (wszak wskaźniki wzrostu zmieniają się radykalnie z dekady na dekadę nawet dla tego samego kraju), a głębokie mechanizmy trwałego wzrostu pozostają nieuchwytwne. Jak piszą: „Mierzenie wzrostu jest trudne. Jeszcze trudniej dojść do tego, co go wywołuje, a następnie sformułować politykę jego pobudzania (…) W związku z powyższym być może lepiej by było, gdyby nasze środowisko porzuciło obsesję wzrostu” (s. 261). Twierdzą, że lepiej byłoby zatem, gdyby ekonomiści i politycy skupili się na konkretnych problemach i jasno określonych interwencjach, jak np. walka z malarią czy ubóstwem. Świetnie — ale czy wzrost gospodarczy nie będzie tutaj czasem pomocny?
Autorzy przypominają nam też, że PKB to środek, a nie cel, bo nadrzędnym celem jest podnoszenie jakości życia zwykłych ludzi, który obejmuje też poczucie godności i szacunku[6]. Wzrost gospodarczy zwiększa jednak jakość życia zwykłych ludzi — wydaje się nawet, że to oni bardziej potrzebują wzrostu niż ci, którzy już są bogaci. Traktowanie innych ludzi z poczuciem godności i szacunku jest oczywiście bardzo ważne, tylko jest to wyzwanie stojące raczej przed każdym z nas w codziennym życiu, niż sensowne kryterium oceny działalności rządu.
Owe agnostyczne podejście zaskakuje z dwóch powodów. Po pierwsze, niepewność co do źródeł wzrostu nie przeszkadza Autorom stwierdzić z absolutną pewnością, że „obniżanie podatków dla najbogatszych nie przyczynia się do wzrostu gospodarczego” (s. 278). Tak ma bowiem wynikać z badań empirycznych, które powinny zastąpić ideologię czy fundamentalne zasady. Nie twierdzę, że obniżki podatków dla najbogatszych spowodują istotne przyśpieszenie wzrostu PKB, ale aby być spójnym, Banerjje i Duflo powinni chyba stwierdzić, że do tej pory tak było, ale wszak trudno o fundamentalne zasady, więc wszystko zależy od danego kraju i okoliczności (historycyzm wiecznie żywy!).
Po drugie, nieco dalej w tym samym rozdziale Autorzy piszą o znaczeniu instytucji przyjaznych dla biznesu, jak również o tym, że słabo rozwinięte rynki finansowe (np. w niektórych krajach rozwijających się trudno uzyskać pożyczkę bankową bez posiadania koneksji), nieruchomości (np. nieprecyzyjnie określone prawa własności) czy rygorystyczne regulacje rynku pracy prowadzą do nieefektywnej alokacji zasobów. Podają nawet szacunki, że w 1990 r. sama realokacja czynników w ramach wąsko zdefiniowanych gałęzi przemysłu mogła zwiększyć indyjską łączną produktywność czynników produkcji (TFP) o 40-60%, a chińską o 30-50% (s. 301). Ale mechanizmy wzrostu pozostają nieuchwytne, to tylko lepsza alokacja zasobów...
6. Środowisko oraz nierówności i ubóstwo
W rozdziale szóstym, Banerjee i Duflo przechodzą do kwestii środowiska, wskazując, że aby zmniejszyć emisje gazów cieplarnianych konieczne będzie być może zredukowanie konsumpcji, gdyż wpływ nowych technologii może być niewystarczający. Nie piszą jednak, jak by miało do tego dojść — ale może to i lepiej.
W następnym, siódmym rozdziale Autorzy analizują kwestię nierówności, stwierdzając, że ich wzrost w Stanach Zjednocznych jest rezultatem polityki, a nie np. zmian technologicznych, przede wszystkim obniżki podatków dla najbogatszych i deregulacji za czasów Reagana i Thatcher. Byłoby to może i nawet przekonujące, gdyby sami nie wskazali na fakt, że w niektórych krajach – takich jak np. Szwecja czy Niemcy — które nie doznały nieszczęścia w postaci rządów Reagana czy Thatcher, nierówności w ostatnich dekadach też rosły.
Rozdział ten jest zdecydowanie najsłabszy. Banerjee i Duflo piszą, że „najbogatsi członkowie społeczeństwa zasysają coraz więcej zasobów” (s. 389). Zatem wzrost może prowadzić do katastrofy społecznej, jeśli „przechwytują” go niewielkie elity (s. 410). Zupełnie tak jakby gospodarka była tortem, który najpierw jest produkowany, a następnie całkowicie niezależnie dystrybuowany pomiędzy członków społeczeństwa. Aż dziwne, że bogaci zostawiają cokolwiek biednym, skoro są tacy potężni i mogą niemalże dowolnie zasysać sobie zasoby i przechwytywać unoszący się najwyraźniej w powietrzu wzrost gospodarczy.
Autorzy też niefrasobliwie twierdzą, że wysokie podatki dla najbogatszych nie byłyby problemem, gdyż w praktyce mało kto by je płacił, bo wysokie wynagrodzenia by zniknęły. Ach, czyli podatki nie stanowią problemu tak długo, jak zmniejszają produkcję dóbr opodatkowanych, bo wtedy nikt ich nie płaci, uff! Ale jednocześnie nobliści twierdzą, że podatki nie zniechęcają do ciężkiej pracy, bo przecież najlepsi dyrektorzy generalni nie zaczną gorzej zarządzać tylko dlatego, że wzrosły podatki. A nawet mogłyby zwiększyć produktywność, jeśli ludzie by przeszli z sektora finansowego, gdzie i tak nie wykonują użytecznej pracy, do innych sektorów. Do tego, według Autorów, podatek majątkowy oraz globalny rejestr aktywów mogłyby pomóc w walce z nierównościami.
W rozdziale ósmym Banerjee i Duflo zastanawiają się, jak przywrócić rządowi wiarygodność, wychodząc z założenia, że często źródłem problemów jest nieufność do władzy. Twierdzą też, że wpływy podatkowe w USA są za niskie, że prywatyzacja nie jest zawsze rozwiązaniem, i że ludzie mają obsesję na punkcie walki z korupcją, podczas gdy ta może być ceną wartą do zapłacenia, gdy rząd walczy z dyktatem rynku. Może jednak ten rozdział jest najsłabszy?
W ostatnim, dziewiątym rozdziale Autorzy twierdzą, że zachowanie równowagi między pieniądzem a troską powinno być jednym z głównych założeń polityki społecznej. Chodzi o to, że transfery gotówkowe nie są wcale takie złe, bo nie jest tak, że biedni przepiją otrzymane środki (nie ma dowodów, że wydają je na zachcianki zamiast na potrzeby) albo przestaną pracować.
Banerjee i Duflo nie popierają jednak w pełni bezwarunkowego dochodu podstawowego. Zdają sobie sprawę z olbrzymich kosztów tego programu. Dlatego sugerują połączenie bezwarunkowego dochodu ultrapodstawowego oraz transferów warunkowych dla najuboższych. Zauważają też, że jeśli problem polega na tym, że ludzie tracą wraz z pracą poczucie własnej wartości, to bezwarunkowy dochód podstawowy nie może tutaj pomóc. Dlatego wracają do sugestii z wcześniejszych rozdziałów, by subsydiować miejsca pracy w branżach zagrożonych upadkiem, aby zapobiegać powstawaniu podupadłych miejscowości. Nie zdradzają jednak, jak to chcą łączyć z ich tezami, że praca powinna powinna być użyteczna oraz że warto wspierać mobilność zasobów.
7. Podsumowanie
Moje ogólne wrażenie z lektury jest takie, że im dalej w las, coraz gorzej. Początkowe rozdziały stanowią rzetelne omówienie literatury i obalają popularne mity, np. na temat imigracji. Niestety w późniejszych częściach Autorzy coraz bardziej oddalają się od obiektywnej analizy na rzecz swoich poglądów politycznych (entuzjastycznie piszą np. o Nowym Zielonym Ładzie, a bardzo nieprzychylnie o Thatcher i Reaganie[6]). Jeśli zatem autorów publikacji książkowych powinniśmy oceniać tak jak mężczyzn – nie po tym jak zaczynają, ale po tym jak kończą – to duetowi Banerjee & Duflo należy się kiepska nota. Zwłaszcza że po noblistach z ekonomii oczekiwałem jednak znacznie wyższego poziomu.
Zgodnie z prawem asocjacji każdy powinien specjalizować się w tym, w czym jest najlepszy. Zatem lepiej będzie, gdy Banerjee i Duflo zajmą się randomizowanymi badaniami kontrolowanymi określonych interwencji, np. programów szczepień, a pisanie o dobrej ekonomii zostawią innym.
Źródło ilustracji: wydawnictwoagora.pl